wt., 27/05/2025 - 09:30
Kod CSS i JS

– Narracje dają nam narzędzia, których tak bardzo brakuje w tradycyjnych formach komunikacji naukowej – mówi prof. Wojciech Małecki. Naukowiec bada, jak narracje – literackie i medialne – wpływają na nasze postawy i zachowania. Z Anną Korzekwą-Józefowicz rozmawia o tym, jak dobra historia może przyciągnąć uwagę, zwiększyć zaangażowanie, ale też przynieść skutki inne, niż się spodziewamy.

Wojciech Małecki, fot. Alina MetelytsiaWojciech Małecki, fot. Alina Metelytsia

Prof. Wojciech Małecki – literaturoznawca z Uniwersytetu Wrocławskiego – łączy podejście humanistyczne z narzędziami psychologii eksperymentalnej. Interesuje go to, jak opowieści wpływają na nasze postrzeganie świata.

  • W swoim pierwszym projekcie finansowanym przez NCN badał, jak narracje kształtują stosunek ludzi do zwierząt i ich dobrostanu.
  • Obecnie sprawdza, jak literatura wpływa na sposób myślenia o zmianach klimatu. W badaniach przewidzianych w tym projekcie weźmie udział około 20 tysięcy osób z trzech kontynentów.
  • Prowadzi też badania nad stereotypami płci w nauce – wcześniej jako kierownik badania z udziałem 800 polskich licealistów, obecnie jako członek międzynarodowego zespołu badającego te zjawiska w środowisku akademickim.

Eksperyment z Matyldą

Anna Korzekwa-Józefowicz: Gdy opracowywaliśmy Gender Equality Plan w NCN, zakładałam, że promowanie kobiet w dziedzinach zdominowanych przez mężczyzn – i mężczyzn w sfeminizowanych – może pomagać w przełamywaniu stereotypów i wspierać równość płci. W świetle Pana badań to skuteczna strategia?

Wojciech Małecki: Takie działania – czyli podkreślanie obecności i osiągnięć kobiet w nauce jako sposób wspierania równości – wpisują się w znane teorie psychologiczne, takie jak teoria społecznego uczenia się czy tzw. teoria szczepienia na stereotypy.

Nasz eksperyment pokazał, że wpływ takich przekazów bywa bardziej złożony, niż się zazwyczaj zakłada. Kilka lat temu przeprowadziliśmy badanie wśród licealistów, w którym chcieliśmy sprawdzić, czy tego rodzaju komunikaty rzeczywiście wpływają na postawy odbiorców.

Działa dziś wiele programów, które mają przełamywać stereotypy i zachęcać kobiety do wyboru nauk ścisłych i technicznych, dlatego interesowało nas, jaki efekt rzeczywiście wywołują. Zastanawialiśmy się również, czy skuteczność takich komunikatów zależy od dziedziny – czy inne będą efekty w obszarach sfeminizowanych, a inne tam, gdzie kobiet jest nadal bardzo mało.

W ramach eksperymentu sprawdzaliśmy, czy podkreślanie wkładu kobiet w daną dziedzinę – w naszym przypadku były to matematyka, psychologia, filozofia i biologia – może zwiększyć motywację licealistek do zajmowania się tymi obszarami i wzmacniać ich zainteresowanie. I okazało się, że komunikaty, w których wyraźnie zaznaczano, że to kobiety dokonały opisywanych odkryć, działały odwrotnie niż zakładano – zniechęcały zarówno dziewczęta, jak i chłopców do zajmowania się daną dziedziną. Sprawiały też, że dany obszar wydawał się im mniej interesujący.

W jaki sposób sprawdzali Państwo wpływ takich komunikatów?

W każdej z analizowanych dziedzin stworzyliśmy trzy wersje narracji o ważnych i ciekawych osiągnięciach naukowych: jedną, w której przypisywano je kobietom, drugą – mężczyznom, i trzecią, neutralną, bez wskazania autora – liczył się tylko sam wynik badania.

Niestety, właśnie te wersje, w których bohaterkami były naukowczynie, okazały się najmniej skuteczne – wywoływały mniejsze zainteresowanie daną dziedziną i działały zniechęcająco.

Nazwaliśmy ten wynik odwrotnym efektem Matyldy. Klasyczny efekt Matyldy odnosi się do sytuacji, w której – jeśli dana dziedzina jest ceniona i prestiżowa – wkład kobiet w jej rozwój bywa pomniejszany, pomijany lub całkowicie wymazywany. Istnieje wiele historycznych przykładów takiego zjawiska, zwłaszcza w kontekście przyznawania nagród. Najbardziej znany to historia Rosalind Franklin, której przełomowe dane umożliwiły, według różnych specjalistów, odkrycie struktury DNA, ale to Watson, Crick i Wilkins otrzymali za to odkrycie Nagrodę Nobla.

W naszym badaniu mamy do czynienia z czymś odwrotnym: tam, gdzie wyraźnie podkreśla się wkład kobiet, dana dziedzina zaczyna być postrzegana jako mniej istotna, mniej prestiżowa. Dlatego nazwaliśmy to odwrotnym efektem Matyldy.

To było zaskakujące, choć z drugiej strony istnieją dane wskazujące, że w miarę jak dana profesja się feminizuje, spadają w niej niestety płace. Innymi słowy, gdy rośnie udział kobiet, społeczne wartościowanie tej pracy często się obniża.

Czyli tego typu kampanie można wyrzucić do kosza?

Wręcz przeciwnie. To argument za tym, by kampanii promujących udział kobiet w nauce było więcej i by miały bardziej kompleksowy charakter. Jesteśmy jak załoga statku płynącego przez ocean, który trzeba przebudowywać w trakcie rejsu. Nie porzucamy go, ale zmieniamy – udoskonalając to, co już istnieje.

Nasze badania – a przynajmniej nasza interpretacja wyników – wskazują, że wciąż funkcjonują głęboko zakorzenione przekonania dotyczące tego, kto może być postrzegany jako „dobry naukowiec”. Istnieje tu wyraźna rozbieżność między stereotypem naukowca a stereotypem kobiety.

Z jednej strony mamy obraz naukowca jako osoby chłodnej, racjonalnej, analitycznej – obiektywnego umysłu. Z drugiej – stereotyp, który psychologowie określają mianem women are wonderful, czyli kobiety jako osoby empatycznej, emocjonalnej, troskliwej. I to się ludziom po prostu nie składa w spójną całość.

Gdy ktoś słyszy, że to kobiety odnoszą sukcesy w danej dziedzinie, a nie pasuje to do utrwalonego obrazu naukowca, może zacząć podważać znaczenie samej dziedziny. Może ją zacząć postrzegać jako mniej poważną, mniej naukową – co odzwierciedla istniejące stereotypy, a nie rzeczywistą wartość danej dziedziny. To bardzo niepokojący mechanizm.

Skoro podkreślanie płci może mieć nieoczekiwane skutki, to może lepiej mówić wyłącznie o samych odkryciach? Tylko jak w takim razie uniknąć sytuacji, w której kobiety znów znikną w cieniu?

Po pierwsze, nadal trzeba pokazywać wkład kobiet w naukę. Przez lata był on po prostu wymazywany – i to nie jest kwestia opinii, tylko faktów. Uświadomienie tego to pierwszy krok. Po drugie, potrzebujemy narracji, które pokazują różnorodność i podważają utrwalone wzorce. Bez tego łatwo – nawet w dobrej wierze – wzmacniać przekonanie, że to mężczyźni są „naturalnymi” liderami w nauce, a kobiety pełnią role drugoplanowe.

Ważne jest, by takie przekazy trafiały do najmłodszych odbiorców, już na wczesnym etapie edukacji. Dzieci powinny widzieć kobiety aktywne w nauce, odnoszące sukcesy i obecne w przestrzeni publicznej jako ekspertki.

Trzeba też pamiętać, że licealiści to bardzo specyficzna grupa, więc nie należy wyciągać wniosków dla całej populacji. Wyniki tego badania pokazują jedynie fragment rzeczywistości. Podobne komunikaty mogą być różnie odbierane w innych grupach.

Teraz jest Pan zaangażowany w podobne badania prowadzone w środowisku akademickim. Czym różnią się od wcześniejszych?

Nasze badania objęły setki osób z różnych krajów i kontynentów – studentek i studentów, doktorantek i doktorantów oraz badaczek i badaczy. Dopiero porównanie wyników z różnych środowisk pozwoli lepiej ocenić, czy także tu mamy do czynienia z podobnym mechanizmem.

Można przypuszczać, że reakcje w środowisku akademickim będą inne – przede wszystkim dlatego, że świadomość istnienia uprzedzeń wobec kobiet w nauce jest tu znacznie większa. Studenci i doktoranci wiedzą, że problem nierówności wciąż istnieje, a stereotypy nadal wpływają na funkcjonowanie nauki – chociażby w procesach rekrutacyjnych czy w reprezentacji kobiet na konferencjach, zwłaszcza wśród prelegentów plenarnych. Dlatego można oczekiwać, że komunikaty podkreślające wkład kobiet w daną dziedzinę będą w tym środowisku odbierane inaczej niż przez licealistów, którzy nie mają jeszcze wiedzy ani narzędzi, by rozpoznawać takie mechanizmy i im przeciwdziałać.

Są kampanie, które – jako badacz i obywatel – uznałby Pan za dobrze zaprojektowane?

Mogę powiedzieć, że nie widziałem żadnych, które wydawałyby się całkowicie chybione. Jest wiele przykładów – szczególnie w Stanach Zjednoczonych – gdzie prowadzi się działania skierowane do najmłodszych odbiorców. I to są naprawdę potrzebne inicjatywy. Warto też pamiętać, że oprócz kampanii istnieją duże projekty naukowe, których celem jest uzupełnianie historii poszczególnych dyscyplin – tak, by przywracać pamięć o wkładzie kobiet. Te działania są równie ważne.

Fikcja silniejsza niż wykres?

W pierwszym projekcie NCN analizował Pan wpływ narracji na postawy wobec zwierząt, a obecnie – na podejście do zmian klimatu. Literatura może wpływać na sposób, w jaki myślimy o naszej planecie?

W naukach o komunikacji i psychologii mediów coraz częściej podkreśla się, że tradycyjne sposoby przekazywania informacji naukowych, takie jak statystyki czy suche opisy, mają ograniczoną siłę oddziaływania. Dlatego rośnie zainteresowanie bardziej angażującymi formami – takimi jak narracje: opowieści, utwory literackie, ale też gry wideo, filmy czy seriale. Tego typu przekazy, dotyczące m.in. zmian klimatu, są dziś obecne w wielu mediach i, jak pokazują badania, są naprawdę potrzebne.

Fikcyjna historia jest bardziej perswazyjna niż dane, liczby czy raport Międzyrządowego Zespołu ds. Zmian Klimatu?

Narracje pomagają radzić sobie z jednym z kluczowych problemów komunikacji klimatycznej – brakiem uwagi. Wiele osób z różnych powodów nie interesuje się zmianami klimatu. Część w nie nie wierzy, a część – nawet jeśli uznaje je za realne zagrożenie – nie postrzega ich jako czegoś, co dotyczy ich bezpośrednio. Psychologowie mówią tu o „ograniczonym zasobie troski”: każdy z nas ma ograniczoną ilość uwagi, którą może poświęcić na przejmowanie się różnymi sprawami, więc zwykle koncentrujemy się na tym, co dotyczy nas samych, naszego otoczenia i najbliższej przyszłości. A zmiany klimatu często tych kryteriów nie spełniają. Dlatego bardziej się martwimy zepsutym telefonem niż wymieraniem gatunków.

Notabene, ten mechanizm każdy z nas zna z codziennego doświadczenia – jeśli chcemy przestać się czymś martwić, najskuteczniejszą metodą jest znaleźć sobie jeszcze większe zmartwienie. Ale mówiąc już całkiem serio – są badania, które potwierdzają efekt ograniczonego zasobu troski w kontekście zmian klimatycznych. Widać, że gdy pojawia się duży problem społeczny – jak kryzys ekonomiczny w 2008 roku czy pandemia – poziom publicznego niepokoju związanego ze zmianami klimatu spada. Uwaga przesuwa się tam, gdzie właśnie pojawiło się nowe, bardziej absorbujące zagrożenie. Są na przykład ciekawe analizy, które pokazały, jak liczba wzmianek o zmianach klimatu na Twitterze zmalała, gdy rosła liczba wpisów o pandemii.

Narracje – w tym literatura piękna, ale też inne formy opowieści – mogą nam pomóc, bo mają niezwykłą zdolność: potrafią uczynić fascynującym dosłownie każdy temat, niezależnie od tego, jak nudny czy zniechęcający wydawałby się w innym kontekście. Jeśli coś zostanie opowiedziane w atrakcyjnej formie narracyjnej, zyskuje zupełnie nowy wymiar.

W literaturze mamy mnóstwo przykładów. Choćby Proust, który sprawił, że scena jedzenia ciasteczka stała się czymś, co od dekad fascynuje miliony czytelników. I dokładnie to samo można zrobić z tematami takimi jak zmiany klimatyczne.

Za klasyczne pozycje tego nurtu literackiego uznaje się m.in. The Ministry for the Future Kima Stanleya Robinsona, Lot motyla Barbary Kingsolver, czy Wodny Nóż Paolo Bacigalupiego. Te pozycje zmienią nasz stosunek do planety?

Wodny Nóż to jeden z moich ulubionych przykładów – thriller science fiction, który odniósł międzynarodowy sukces, zdobył wiele nagród, a w centrum jego fabuły znajdują się zmiany klimatyczne i ich wpływ na dostęp do wody na południu Stanów Zjednoczonych. To książka czytana przez tysiące, może miliony ludzi, z których wielu prawdopodobnie wcześniej nie interesowało się w ogóle klimatem. Ale dzięki tej narracyjnej formie temat stał się dla nich wciągający i zrozumiały.

To pokazuje, że narracje mogą przełamywać pierwszy, podstawowy problem komunikacji klimatycznej – brak uwagi.

I to wystarczy?

Jest jeszcze druga rzecz, w której narracje okazują się niezwykle pomocne. To – mówiąc ogólnie – deficyt wyobraźni. Nawet jeśli już uda się kogoś zainteresować zmianami klimatycznymi, to i tak mamy problem z ich wyobrażeniem sobie w konkretnych, zmysłowych kategoriach.

Zmiany klimatyczne to złożone procesy zachodzące jednocześnie w makroskali i mikroskali – globalne zmiany temperatury, lokalne zjawiska pogodowe, zmiany w funkcjonowaniu ekosystemów czy pojedynczych organizmów. Bardzo trudno je uchwycić doświadczeniem. Widać to choćby w mediach społecznościowych: wystarczy, że mamy atak zimy w jednym miejscu na świecie, by ktoś ironicznie skomentował „Proszę bardzo, oto wasze globalne ocieplenie”.

Psycholodzy ewolucyjni zwracają uwagę, że nie jesteśmy biologicznie przygotowani do myślenia w kategoriach ani bardzo dużej, ani bardzo małej skali. Nasza wyobraźnia najlepiej radzi sobie z obiektami „średnich rozmiarów” – drzewami, krzesłami, ludźmi. Dlatego tak trudno zrozumieć nam na przykład astrofizykę czy fizykę kwantową – język potoczny nie wystarcza, musimy sięgać po język matematyki, by oddać złożoność tych zjawisk.

I tutaj właśnie pojawia się rola narracji. To one potrafią przełożyć złożone procesy na konkretne zdarzenia i obrazy. Narracja pozwala „przeżyć” dany proces – wczuć się w sytuację bohatera, zbliżyć się do jego doświadczeń. W ten sposób możemy pośrednio doświadczyć na przykład potwornej fali upałów w Indiach, tak jak została ona opisana na przykład w The Ministry for the Future.

Tego nie zapewni nam konwencjonalny dyskurs naukowy. I właśnie dlatego zajmuję się narracjami – bo dają nam narzędzia, których tak bardzo brakuje w tradycyjnych formach komunikacji naukowej.

Okładki wybranych powieści o zmianach klimatuOkładki wybranych powieści o zmianach klimatu

Która z tych klasycznych pozycji szczególnie pozwala „przeżyć” zmiany klimatu? 

Spośród tych, które sam przeczytałem, na pewno wyróżniłbym The Ministry for the Future. Ta powieść wpisuje się w dyskusję o tym, jakie narracje są bardziej skuteczne: apokaliptyczne czy utopijne. Zwykle dominują historie katastroficzne, bo znacznie łatwiej przyciągnąć uwagę odbiorców, pokazując dramatyczne wydarzenia, apokalipsę czy dystopię.

Pisanie przekonujących utopii jest o wiele trudniejsze, bo wymaga przedstawienia całego szeregu konkretnych rozwiązań: politycznych, ekonomicznych czy technologicznych. To często bywa nużące i trudne do pokazania w atrakcyjny sposób. Kim Stanley Robinson jednak znakomicie sobie z tym poradził, umiejętnie dawkując elementy katastroficzne i pozytywne. Powieść zaczyna się od opisu monstrualnej fali upałów w Indiach, która pochłania miliony ofiar. Krytycy podkreślają, że ten rozdział jest jak cios w twarz – niezwykle sugestywny, wręcz porażający.

W dalszej części autor pokazuje szereg zmian globalnych i lokalnych, które prowadzą do pozytywnych efektów. Co istotne – znów jest to kwestia narracji – wszystkie te procesy obserwujemy z perspektywy ludzi, których historie angażują nas emocjonalnie. Te zmiany są konkretne, przedstawione oczami bohaterów, którym kibicujemy. Cała narracja ma formę dynamicznego, pełnego energii manifestu – aż chce się wstać i coś zrobić.

I to wszystko Robinson osiąga w jednej książce, mającej około sześciuset stron. To dla mnie wzorcowy przykład tego, jak tworzyć skuteczne narracje.

Założenie dotyczące wpływu literatury ma jedno dość zasadnicze ograniczenie – alarmująco niski poziom czytelnictwa, przynajmniej w Polsce. Z danych Biblioteki Narodowej wynika, że niemal 60 proc. z nas w zeszłym roku nie przeczytało żadnej książki.

Fikcja klimatyczna to dziś jeden z najgorętszych – nomen omen – trendów literackich. Powieści tego typu zdobywają prestiżowe nagrody, są tłumaczone na wiele języków, a ich znaczenie podkreślają krytycy literaccy, politycy i liderzy opinii. Przykładem może być Listowieść Richarda Powersa, nagrodzona Pulitzerem. To naprawdę istotny nurt, warto to podkreślić.

A jeśli chodzi o czytelnictwo – oczywiście, pewne formy tracą na popularności, ale w ich miejsce pojawiają się nowe. Wystarczy spojrzeć na rozwój niezależnych platform publikacyjnych. Rynek książki wciąż funkcjonuje, mamy autorów bestsellerowych. Poza tym, gdy mówimy o wpływie literatury, ważne są nie tylko liczby czytelników, lecz także to, kto czyta. Odbiorcami są często osoby pełniące istotne role społeczne – nauczyciele, edukatorzy, ludzie kultury. Nawet jeśli krąg odbiorców jest wąski, jego wpływ może być znaczący. Intuicyjnie – choć nie mam na to twardych danych – powiedziałbym, że takie osoby przenoszą te treści dalej, docierając do szerszej publiczności. Dlatego, jeśli chodzi o literaturę, pozostaję ostrożnym optymistą.

Trzeba jednak dodać, że mechanizmy, które badamy w kontekście literatury, dotyczą również innych form narracyjnych. Nasze wyniki można z dużym prawdopodobieństwem odnieść także do innych mediów – filmów, seriali, narracji audiowizualnych. A w ich przypadku już nikt nie ma wątpliwości, że docierają do znacznie szerszej publiczności.

Wspomniał Pan, że książka Kima Stanley Robinsona ma 600 stron, Lot motyla Barbary Kingslover ma niewiele mniej. Audiobook, którego słuchałam, trwał niemal 17 godzin. Jak znajdują Państwo czytelników?

Zazwyczaj nie bada się wpływu całych powieści, byłoby to niemożliwe do zrealizowania eksperymentalnie. Używamy fragmentów powieści lub krótkich opowiadań. Zakładamy przy tym, że efekty przeczytania całej książki byłyby prawdopodobnie jeszcze silniejsze, ponieważ dłuższy kontakt z tekstem zwykle zwiększa oddziaływanie przekazu. Taka metoda jest standardem.

Badania przeprowadzamy online, korzystamy ze specjalnych platform, które zapewniają dostęp do paneli badawczych z wielu krajów.

Prowadzimy je w Polsce, Stanach Zjednoczonych i Indiach. Jednym z częstych ograniczeń badań nad komunikacją jest skoncentrowanie na populacjach zachodnich. My staramy się temu zaradzić, prowadząc eksperymenty także z populacjami z Globalnego Południa, gdzie takich badań wciąż jest stosunkowo niewiele.

Jak przebiega taki eksperyment?

Przykładowo: w jednej z części projektu zajmujemy się pytaniem, które jest szeroko dyskutowane w badaniach nad komunikacją klimatyczną – jakiego rodzaju emocje powinny towarzyszyć takim przekazom? Czy lepsze efekty przynosi komunikat oparty na strachu – na przykład apokaliptycznych wizjach przyszłości – czy raczej przekaz oparty na nadziei, pokazujący pozytywny cel i drogę, jak go osiągnąć? Argumenty są po obu stronach. Z jednej strony mówi się, że strach może mobilizować, ale z drugiej – że może paraliżować, nasilać lęk klimatyczny i pogarszać zdrowie psychiczne, nie prowadząc przy tym do realnych zmian w zachowaniach. Z kolei pozytywny przekaz – nastawiony na nadzieję – też budzi wątpliwości: może wywołać poczucie samozadowolenia, myślenie typu „wszystko będzie dobrze”, więc właściwie nie trzeba nic robić.

Są także inne metody badania wpływu narracji – dotyczące zachowań. Przykładowo uczestnicy otrzymują pewną pulę środków, które mogą rozdysponować między różne organizacje pozarządowe, w tym zajmujące się ochroną klimatu. To pozwala sprawdzić, czy dana narracja przekłada się na realne decyzje, a nie tylko deklaracje.

Wielkość próby określamy przy użyciu metod statystycznych, co zapewnia odpowiednią moc badania. Dzięki temu możemy precyzyjnie ustalić, która narracja wywołuje silniejsze oddziaływanie, w jakich warunkach i z jakim efektem.

A jak się wybiera osoby do takiego badania?

Nasz projekt opiera się na założeniu, które obecnie dominuje w komunikacji klimatycznej – że istnieją różne segmenty odbiorców o odmiennych postawach wobec zmian klimatu, więc komunikaty powinny być dostosowane do specyfiki tych grup. Korzystamy tu z klasyfikacji opracowanej przez naukowców z Yale Climate Communication Center, znanej jako „Six Americas”. Badacze ci wyróżniają sześć typów odbiorców: od osób bardzo zaniepokojonych („alarmed”), po te, które zmiany klimatyczne całkowicie odrzucają.

W eksperymentach dotyczących utopijnych i katastroficznych narracji interesowali nas szczególnie badani z grup „zaalarmowanych” i „zatroskanych” („concerned”), ponieważ są to grupy, które przejmują się klimatem, ale ich realna aktywność w tym zakresie jest stosunkowo niska.

Potwierdza się, że najskuteczniejszy jest przekaz pośredni – czyli połączenie narracji wskazującej zagrożenie z optymistycznym przesłaniem?

Tak, potwierdziliśmy hipotezę zgodną z tym, co opisuje tzw. Extended Parallel Processing Model, czyli rozszerzony model równoległego przetwarzania informacji. Wskazuje on, że najlepsze efekty perswazyjne i największą motywację do działania uzyskuje się, gdy narracja zawiera zarówno negatywne, jak i pozytywne emocje. Innymi słowy, skuteczniej jest zintegrować element zagrożenia z nadzieją niż posługiwać się wyłącznie katastroficzną wizją czy utopijnym „hopium”, czyli czymś w rodzaju opium nadziei.

#RozmowaNCN

W cyklu rozmów NCN o badaniach i ścieżkach kariery ostatnio ukazały się wywiady z architektką Karoliną Zielińską-Dąbkowską, biochemikiem Krzysztofem Szade, geomorfolożką Zuzanną Świrad, demografką i ekonomistką Anną Matysiak oraz chemiczką polimerów Różą Szwedą.   

Wszystkie wywiady